wtorek, 15 marca 2016

Rozdział XXXVIII Jakby jutra nie było! +18!

UWAGA! UWAGA!!!!
Ten rozdział jest przeznaczony tylko dla osób z mocnymi nerwami, brakiem skłonności do krwotoków z nosa, no i jak kto woli opcjonalnie - TYLKO DOROŚLI! (Chociaż wiem, że i tak nie posłuchacie) Rozdział odznacza się sporą ilością porycia mózgowego autorki, ostrym hentajem i brakiem zahamowań. Za wszelkie uszkodzenia na psychice w/w autorka nie odpowiada. Jeśli nie chcesz mieć spaczonego poczucia moralności (tak jak autorka XD) NIE CZYTAJ DALEJ!... Albo czytaj -->na własną odpowiedzialność! (*_*)


Kas:
-Dzięki, było pyszne - usłyszałem Kevina komplementującego June z taką słodyczą w głosie, że prawe zadławiłem się swoim posiłkiem. Spojrzałem na niego miną pt. "Jesteś debilem" June tylko parsknęła
- Widzę, że masz dużo sił i energii. Chyba potrzebujesz ostrzejszego treningu. - Wyszczerzając się w jego stronę
- Chyba cię pojebało - warknął- Ja nie mam już.
- No podczas starć też tak powiesz?- Ten spiorunował mnie spojrzeniem. Nie zepsuło mi to jednak humoru. Podziękowałem za swoją porcję i przeniosłem się z bratem June do salonu.
- Idę do kibla- oświadczył bezpardonowo Kevin. Nie skomentowałem tego i spojrzałem w zamyśleniu w okno. Z kuchni dochodziły dźwięki krzątającej się dziewczyny. Zapewne sprzątała po obiedzie.
Mój spokój nie trwał długo. Poczułem nagle energie i to niepochodzącą ode mnie. Coś mnie wzywało. W szybkim tempie energia skupiła się na mnie i oślepiła mnie pojawiające się znikąd czarne światło. Zmrużyłem lekko oczy a gdy je otworzyłem. To, co znajdowało się wokół mnie nie było salonem rodzeństwa.
-  Szlag..-Zasyczałem cicho. Wiedziałem gdzie jestem. Miejsce było mi doskonale znane. Miejsce gdzie się wychowałem.
 Wysoka ogromna komnata tronowa z wieloma równolegle ułożonymi czarnymi kolumnami. Była to sala tronowa mojego ojca. W której przeważała czerń. Z czarnego granitu podłogi, zdobienia z obsydianu owijające się wokół granitowych szlifowanych kolumn, w szczycie zakończone były sklepieniem z hebanowego drewna. Obok kolumn rozciągały się  wzdłuż czarne wysokie stalowe stojaki na średniej wielkości pochodnie i świeczniki. Zamkowy zimny klimat po prostu. W rzeczywistości sala ta znajdowała się w zamku, do którego żaden śmiertelnik nie miał dostępu. Spojrzałem w głąb sali było tam lekkie dwustopniowe podwyższenie z ogromnym tronem o wysokim oparciu ze zdobieniami przedstawiającymi potyczki mojego ojca z Bogiem. Nikogo na nim nie było. Lecz tym bardziej zwiększyłem czujność wyczuwając, że jestem obserwowany. Podszedłem bliżej centralnego punktu sali, po której również rozbiegł się dźwięk moich butów. Gdy byłem już bliżej centralnego punktu pomieszczenia usłyszałem szelest materiału
- Witaj ojcze - odwróciłem się. Mężczyzna, który taksował spojrzeniem niczym sędzia był mi bardzo dobrze znany. Jeśli miałbym go opisać to opisałbym go tak: Mężczyzna wyglądem koło 40 lat. Wysoki: koło 185 cm. Dobrze zbudowany. Szerokie ramiona, lecz nie przesadnie, mięśnie, które wyglądały jak po latach ćwiczeń. Wygląd sportowca. Biodra wąskie. Włosy lekko długie lekko rozmierzwione, twarz smukła wysokie czoło z lekkimi zakolami oczy błękitno niebieskie, niewielkie kształtne. (Resztę pozostawiam wyobraźni czytelnika) Ubrany był w srebrny garnitur zapewne od Armaniego. Ojciec kochał tę markę w końcu był jej głównym pomysłodawcą. Spojrzałem na niego chłodno a on wykrzywił usta w sztuczny serdeczny uśmiech. Aż mnie zemdliło.
- Witaj mój drogi synu.. Tak dawno się nie widzieliśmy. Cieszę się, że postanowiłeś mnie odwiedzić- przywitał mnie z sztuczną wyuczoną kurtuazją.
-Przypominam, że to ty mnie tu ściągnąłeś bez pytania czy mam na to ochotę.- Odparłem lekko zirytowany- Czego chcesz?
- Liczyłem raczej na " Ojcze. Tak się cieszę, że cię widzę"
- To przestań liczyć i przejdź to setna- warknąłem- nie mam ochoty tu przebywać
- gdzie ci tak spieszno? Masz coś do załatwienia na tym świecie? A może...Haaa! A może chodzi ci o tą dziewczynę?..Jak ona miała?..June? Dobrze pamiętam?- Zmarszczyłem czoło
- Skąd o niej wiesz? I czemu o niej wspominasz?- Zapytałem, a moja czujność się wzmożyła.
- No coś ty? Nie wiesz, że świat demonów tylko o tej dziewczynie rozmawia i to od tygodni. W końcu zbliża się wojna, w której ona jest kulminacją i kluczem. Przeszkadza nam..W interesach.. Chyba to rozumiesz synu?
- Powinieneś dać sobie spokój to tylko mit a ta dziewczyna niema nic wspólnego z tym tematem.
- Kastiel, kogo ty chcesz oszukać, no, bo chyba nie mnie? - Wymruczał podstępnie
Przemilczałem uwagę ojca. Nie miałem nic na to do powiedzenia. Mężczyzna na przeciw mnie kontynuował:
- Nic na to nie odpowiesz? Rozumiem...Cóż dobrze, że jesteś najwyższy czas odświeżyć starą zbroję oraz ekwipunek i przygotować się do wojny. Wojny może to za dużo powiedziane raczej spodziewam się rzezi niewiniątek moi ludzie potrzebują lidera, którym powinieneś być Ty - zdziwiłem się zaczynając rozumieć, do czego zmierza-..Tak Ty Kastiel jesteś najlepszym kandydatem ze wszystkich moich synów by poprowadzić pogrom. W końcu i ty musisz stać się mężczyzną i być godnym bycia krwią z mojej krwi.
- Nie rozumiem - skłamałem
- Jak to nie rozumiesz? Właśnie ci mówię, że pomożesz poprowadzić oddziały przeciwko tej dziewczynce. Oraz ją zabijesz. Wtedy będziesz zasługiwał na mój szacunek
- Nie stanę do żadnej walki i nie będę zabijał niewinnych osób June nic nie zrobiła jest niewinna!- Uniosłem się trochę bardziej niż zamierzałem, lecz nie zamierzałem ustępować temu szaleńcowi.
- Och... Zależy ci na niej...To..Jak wymawiasz jej imię..Wręcz słychać w tym uczucie-  -kpił dalej, lecz kontynuował monolog jak by mnie tam nie było- Niestety mój młodszy synu zabijesz tę dziewczynę albo sam zginiesz. I to nie ja będę tym, który cię zabije...Tylko ta dziewucha..Zabije ciebie i wszystkich wokół. Jeśli dopełni się przepowiednia to jesteś skończony, a twoje szczeniackie uczucie do niej na nic ci się zda. Decyduj my, albo oni i twój koniec. Wyczarował coś  z otchłani mocy materializując w oczach niewielką. - To dla ciebie. Ja wspaniałomyślnie obdarzę cię czasem do namysłu. Wybierz chwałę lub hańbę i śmierć. Podał mi startą, obita skórą skrzynie, po czym znikł. A ja ponownie zmaterializowałem się w świecie ludzi, lecz tym razem na środku osiedlowej ulicy. Postanowiłem nie wracać do June i schować pakunek we własnym mieszkaniu. 
Gdy byłem w mieszkaniu zadzwoniła do mnie June.
-Gdzie jesteś? - Spytał zdenerwowany głos w słuchawce
-Ja...Musiałem coś załatwić. Co się stało? -Spytałem jeszcze zdezorientowany tą nagłą "podróżą".
-Kev zrobił imprezę i nie chcę, aby Cię zabrakło. -Dodała z żalem próbując wzbudzić we mnie poczucie winy.
-Niedługo będę. I June...- Urwałem
-Tak?- Spytała zaciekawiona i jakby lekko przestraszona.
-Kocham Cię - Gdybym był człowiekiem prawdopodobnie bym się rozpłakał
-Ja Ciebie też - odpowiedziała wzruszona i było słychać w jej głosie radość.

June:
Rozłączyłam się z Kastielem będąc lekko zaniepokojona. Wydawał się przez telefon trochę przygnębiony i jeszcze to wyznanie, z którego oczywiście się niepomiernie cieszyłam, ale miałam wrażenie, że coś z tym się kryło.
- Idę do sklepu po przekąski i napoje! Krzyknęłam w głąb domu by Kevin usłyszał
- Ok! Ja właśnie łatwię potężną ilość piwa! - Usłyszałam gdzieś z piętra.
- Dobra, będę niedługo-, po czym wyszłam z mieszkania. Na mieście byłam umówiona z Rozalią, która miała mi pomóc w wyborze składników i przygotowaniu przekąsek, ale najpierw zakupy.
-Siemka - przywiałam się z Rozalią.
- Cześć piękna! Miłość ci służy wyglądasz rewelacyjnie- przywitała mnie radośnie całując w policzek- No to, co najpierw po ciuchy
- Ciuchy? - Zapytałam zdziwiona
- No tak! Przecież będzie tam pół miasta musimy wyglądać powalająco!- Pisnęła podekscytowana
- No tak faktycznie masz rację. To idziemy
"A miało być tylko na chwilę. Jak to się mówi: ja idę do koleżanki na 5 minut a ty mieszaj rosół, co pól godziny"
Na zakupy poświeciłyśmy ze dwie godziny i poprzestałam na błyszczących cyrkoniami tzw. małej czarnej, ściśle dolegającej do ciała i ledwo za tyłkiem kończącej a Rozalia wybrała żywo niebieską bez ramiączek z małymi falbankami i przeszywaną czarną koronką w ładny wzór była trochę luźna od mojej, lecz również ołówkowa.
- Wyglądasz przepięknie! Piszczała przyjaciółka słodkim głosem
- nie zbyt wyzywająco?
- To jest impreza, a nie rozpoczęcie roku szkolonego. Daj na luz.
Obejrzałam się ostatni raz w lustrze " Ciekawe czy Kastielowi się spodoba?"
- Dobra wezmę ją- powiedziałam podejmując decyzje
- Yuupi, powalimy ich na kolana *_*
Resztę czasu spędziłyśmy na szybkich zakupach, po czym pędem do mnie by przygotować posiłki i przekąski. Gdy zaczęli schodzić się pierwsi goście my kończyłyśmy się ubierać. Jako pierwsi przybyli kilku kolegów Kevina. Dosyć szemrane typy, ale przeżyję, bo chętnie rozstawili beczki z piwami oczywiście pierwsi się częstując "że niby test jakości" . Nie omieszkał przy tym zarywać do mnie i do Rozalii
Niedługo później pojawił się Lysander  nie śmiało się witając z moją przyjaciółką
- Ej stary ona nie gryzie
- Zapewne połyka w całości! - Zaśmiał się jakiś dryblas dość dwuznacznie. Przez co kompani zawyli głośnym śmiechem.
- O cześć Iris!- Przywitałam się z kolejną przyjaciółką, która właśnie wchodziła na ganek. Szło z nią dwóch młodych chłopaków. A z nimi, sądząc po obejmowani się- ich dziewczyny.
- Cześć poznaj to moi bracia Kristopher, Dave i ich dziewczyny. Poprosili, by ich zabrać. Nie gniewasz się
- Nie skąd im nas więcej tym weselej. Zapraszam serdecznie - odparłam radośnie - Z tego, co słyszałam i tak ma być tu pół miasta
I faktycznie było. W bardzo szybkim tempie pojawiało się falami, co chwile kilka grup osób ludzi, których nie znałam lub znałam z widzenia. Muza już zaczęła grać na full a ludzie poczęli się ostro zajmować alkoholem. Chata pałała w szwach wciągu zaledwie 2h od rozpoczęcia.
Przeciskałam się w kierunku kuchni i gdy zobaczyłam go w drzwiach. Stał tam niczym anioł piękny i mroczny zarazem. Czerwone włosy zaczesał do tyłu na żel odsłaniając kilka okazałych kolczyków w uszach. Skórzana kurtka i biała rozpięta nisko koszula, pod którą widać było kawałek umięśnionej klatki piersiowej zdobionej czarnym dużym krzyżem. Nasze spojrzenia się spotkały
- Cześć- zarumieniłam się poprawiając sukienkę - fajnie wyglądasz
Zostałam obmierzona od góry do dołu przenikliwym spojrzeniem
- Cześć skarbie. To dla mnie? - Zapytał wskazując na mój ubiór. Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej
- Emmm..Nie podoba ci się?- Zająkałam się zawstydzona
- Podoba się i to bardzo - podszedł do mnie i złożył na moich ustach lekkiego buziaka.- I mam coś by to uczcić- pokazał butelkę najlepszej whiski.
- słodko..Chodź do kuchni po szkło. Podjęliśmy syzyfową próbę dostania się do kuchni. Cały czas trzymaliśmy się za dłonie. Gdy już nam się udało znaleźliśmy w niej kilku przyjaciół, z którymi opracowaliśmy wyżej wymieniony trunek. Impreza przeniosła się do ogrody gdzie ni cholery nie wiem skąd wytrzasnął się DJ, który na całe osiedle puścił najpopularniejsze bity. A ludzie zaczęli falować w jego rytm.
- Ja się pytam skąd oni wszyscy się wzięli? - Zapytałam sama siebie patrząc na rozbawiony tłum
- A to może by moja wina chyba wrzuciłem zapro na forum szkolnym - odezwał się Kev przechodząc obok nas z piwem w ręku.
- Rozumiem ze sam pokrywasz koszty wszystkich zniszczeń - powiedziałam z sarkazmem
- Spokojnie mam wszytko pod kontrolą - poklepał mnie pocieszająco
-Jasnee- powiedzieliśmy jednocześnie z Kastielem
Wzruszając ramionami rzuciliśmy się w wir zabawy. Kastiel tańczył ze mną trzymając się jak najbliżej mnie, co nie powiem było kuszące. Czasami odciągał mnie na bok by zając się mną osobiście i wybrał chwilę, gdy byłam już wystarczająco rozluźniona.
Zapomniałam o bożym świecie oddając się jego pieszczotą w rogu ogrodu. Gdy co jakiś czas ktoś gwizdał na nasz widok lub wiwatował. Kastiel wreszcie się zirytował
- Może pójdziemy w bardziej ustronne miejsce kotku? - Zaproponował kocimi oczyma
- Na przykład?-  Zapytałam zażenowana
- ..twój pokój? - Zarumieniłam się jeszcze bardziej na myśl o tym, ze będę z nim sama na sam, lecz nie protestowałam, bo pomysł był kuszący i to bardzo,
- o-ok.. - Przytaknęłam zarumieniona.. Na co on uśmiechnął się szarmancko i ujął mnie za dłoń i ruszyliśmy w stronę budynku.
Coraz bardziej się denerwowałam i czułam ogarniające moje ciało uczucie, które paliło mnie na ciele mrowiąc przyjemnie w koniuszkach palców oraz eksplodując podwójnie w podbrzuszy.
 Gdy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi rzuciłam się zachłannie na jego usta. Nie wytrzymując napięcia. Oddał każdy mój pocałunek. Pragnęłam go jak nigdy. Chodź raz poczuć się jak normalna nastolatka a nie przekleństwo lub zbawienie całego świata. Dlatego ta chwile była dla mnie bardzo ważna. Pchał me przed siebie aż trafiłam na łóżko. W między czasie, zdążyłam pozbyć się jego kurtki i częściowo rozpinając koszulę. Poczułam jak zjeżdża pocałunkami na szyje doprowadzając mnie tym samym do szaleństwa, gdy zimnymi dłońmi  jeździł po moim obojczyku ogarniały mnie dreszcze podniecenia.
 Mocował się z zapięciem od sukienki. Zapomniałam się cicho lekko odkrywając się od jego ust i jednym sprawnym ruchem rozpięłam zamek. A on zawinił sukienkę ze mnie zostałam w koronkowej bieliźnie pod kolor sukienki. Zaczerwieniłam się na moment, ale szybko zapomniałam o wstydzić,  gdy zobaczyłam idealnie umięśnione tors mojego chłopaka. Przejechałam po nim dłońmi patrząc z pożądaniem jeszcze przez chwilę,  gdy wyrwał mnie z obserwacji zostawiając swoje wargi w mojej szyi. Pachniał mnie na łóżko, na którym wylądowaliśmy lekko się odbijając od materaca. Westchnął cicho oddając się wszechogarniającej przyjemności. Przygryzał mnie tam i lizał. Było to nieziemsko przyjemne. Moje ciało ogarnęły dreszcze. Nie wiem, kiedy pozbył się mojego skalnego biustonosza. Mruknął zadowolony maskujące dłonią jedną z piersi a palcem drażnił sutek. Piekłam przeciąganie, gdy zagraża" się na nim zębami.
-oooch Kas.!- Westchnęłam z rozkoszy mając o tym by nie przedstawiał tych pieszczot. Opisujące odczucie w podbrzuszu nabrało na intensywności. Każdy skrawek skóry w miejscach, które mnie dotykał paliła niczym przypalana rozgrzanym żelazem. Czułam ze zachodziły niżej zostawiając za sobą mokry szlak. Widział językiem wokół pompka doprowadzając mnie do obłędu. Jego dłonie znalazły się na moich składkach. Palcami zaznaczając o ostatnią część garderoby jak miałam na sobie.
- unieść biodra - poprosił głosem, który zawaliłby z nóg najbardziej zatwardziałą feministkę. W takim wypadku nie potrafiłam odmówić i nawet nie chciałam. Wykonałam polecenie a on zdjął ze mnie majtki rzucając je gdzieś w kat. Pogładził dłońmi moje udo po wewnętrznej stronie niby przypadkiem zaznaczając o moją kobiecość. Powrócił do moich ust, a dłonie pracowały nad moimi udami przyprawiając mnie przyjemne dreszcze. Oddech miałam płytki i urywany. A Serce chciało wylecieć z klatki piersiowej w chwili, gdy poczułam jego palce na mojej nabrzmiałej muszelce. Drażnił moje wejście od czasu do czasu zahaczając o łechtaczkę. Z gardła zaczęłam wydawać nieartykułowane jęki, gdy dołączył zęby na mojej szyi lekko przygryzając. Palce wchodziły raz po raz coraz głębiej w moje wnętrze a jak coraz głośniej to akcentowałam. Czułam ogarniającą rozkosz... Gdy nagle przerwał wyjmując ze mnie palce. Po chwili zaczął obsuwać się coraz niżej i niżej... Całował mój brzuch, tak namiętnie. Wreszcie dotarł do podbrzusza. Otworzyłam oczy wstałam schodząc z łóżka jemu każąc o samo i klękłam tuż przy nim. Wtuliłam się w niego. Zaczął lekko masować moje plecy. Stęknęłam. Kastiel wstał, a ja dobrałam się do jego rozporka, który już po chwili został rozpięty. Ściągnęłam jego spodnie. Stał przede mną, prawie nagi. Od jego klejnocika dzieliły mnie tylko bokserki. Bez namysłu zdjęłam je i ku moim oczom ujawnił się pokaźnych wymiarów członek, mocno już naprężony.
Spojrzałam niepewnie w oczy Kasa, a tamten tylko uśmiechnął się i skinieniem głowy dał znak żebym zrobiła to, na co on ma ochotę.
Ujęłam jego penisa w swoje usta. Na początku ssałam jego żołądź delektując się tym, jak kawą Cappuccino. Paweł wypiął go nieco do przodu. Zrozumiałam aluzję i po chwili jego penis sięgał niemalże moich migdałków. Przymknął powieki i powtarzał tylko zmysłowe "taak...". Mój język buszował po jego całym członku. Momentami podgryzałam go. Na zmianę wsuwałam go i wysuwałam. Po kilkudziesięciu sekundach chłopak wystrzelił wprost w moje usta. Gdy otworzył oczy i spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy. Otarłam ściskające pozostałości.
- Wymaga rewanżu skarbie- wymruczał zmysłowo. Chwile później leżałam już na łóżku z szeroko rozchylonymi nogami. Twarz Kastiela zniknęła między moimi nogami. Poczułam nagle jak jego język delikatnie wchodzi w moją cipkę i ją penetruje. Chwilami był coraz głębiej. A jego narząd coraz szybciej poruszał się w mojej dziurce. Czułam, że moje podniecenie rosło w zastraszającym tempie. Moje paznokcie wbijały się w pościel tak mocno, że knykcie zrobiły się białe.
- Tak mi dobrze…nie przestawaj – wzdychałam, co jakiś czas cicho zachęcając go tym samym do kontynuacji zabawy. Ujął wargami moją łechtaczkę. Jęknęłam głośno. Czułam, że za chwilę dojdę... Byłam już blisko. Gdy wreszcie nadszedł orgazm po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz i spazmy rozkoszy. 
- Kocham cie June- wyrzekł całkowicie szczerze patrząc mi prosto w oczy. Widziałam to uczucie w jego tęczówkach. Mówił całym sobą, że naprawdę mnie kocha
- Kas...- Zaczęłam opanowując drgawki na ciele i uspokajając oddech-..Ja ciebie też kocham 
Połączyliśmy się w namiętnym pocałunku a chwile późnej poczułam go u wejścia.
Wszedł we mnie gwałtownie i zdecydowanie. Zawyłam z bólu wbijając paznokcie w jego plecy. Chłopak zdawał się twego nie zauważać  poruszał się we mnie powoli, ale tylko na początku. Cicho przy tym wzdychał a robiąc to marszczył lekko brwi. Obserwowałam to z pół przymkniętych powiek. Rozpoczęliśmy prawdziwą jazdę bez trzymanki…

***

 PRZECZYTAŁEŚ DO KOŃCA? PROSZĘ NIE ZAPOMNIJ O ZOSTAWIENIU ŚLADU PO SOBIE W KOMENTARZU, UDOSTĘPNIENIU NA FB DANIE + W GOOGLE I CO TYLKO MOŻESZ. DZIĘKUJEMY, ŻE NAS ODWIEDZIŁEŚ:*


piątek, 27 listopada 2015

Wróciłam (*_*) cieszycie się...nie? No to co...Ważne że moje jestestwo się raduje XD Bogusia wreszcie dała zaproszenie do zostanie współautorem ( opowiadanie się kończy a jej się teraz przypomniało -po mistrzowsku XD)
 Bogusławo co ja ci mówiłam o długości rozdziałów. Miały być dłuższe. bo się za kij nie zmieścisz w zaplanowanych 3 rozdziałach! Ech widzicie ja z nią tak zawsze. No nic nie ważne. Niedługo też dodam rozdział jak ograne jej tok rozumowania w tych bazgrołach bo za nic nie mogę się odnaleźć w ostatniej fabule. A wy? napiszcie w komerażach co byście poprawili. Całuski :*

czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział XXXVII " Wojna tuż tuż"

Z góry przepraszam za błędy. Piszę to od razu po nocce. 8 godzin jebania na taśmie i sprzątanie :/
Jeszcze jak zaczęłam to pisać wylałam kawę na podłogę <facepalm>
_______________________________________________________________________________
June:
Pozostało dwa dni do wojny. Nie wiem, oni mają jakiś grafik czy co? "Wiecie co? Jutro pójdziemy na wojnę z tamtymi, pojutrze pójdziemy do klubu na jakąś herbatkę z dopalaczem, a potem idziemy na kręgle". Nie pojęte. Gdybym ja szykowała wojnę zrobiłabym to tak jak w książkach od historii. Bez zapowiedzi. Jeszcze zaraz mi powiedzą, że wojna ma trwać siedem godzin, bo się przemęczą. Ogólnie obudziłam się wkurzona na świat. Albo może raczej zestresowana przebiegiem sytuacji? Sama nie wiem. Ostatnio w ogóle mało wiem co się w moim organizmie dzieje. Gdyby nie szkoła (akcja poza opowiadaniem. Ile można pisać o zadaniach matematyki? XD) to bym całkiem zwariowała. Przygotowałam się. Pójdę na wojnie w dresach. Chyba, że będę zbyt zmęczona to w piżamie. Wyśmieją mnie i będą bardziej zdezorientowani. Tak, to moja taktyka. Ciekawe czy Lys stanie po mojej stronie. Oby tak, bo nie wiem co będzie... Mamy trochę małą armię. Ja, Kev, Kas, kilka czarownic, koło piętnastu wróżek, kilka elfów o ile przyjdą i podobno mają nam załatwić anioły oraz kilka neutralnych postaci. Jak tu nie kochać Kasa. Że mu się chciało uruchomić kontakty i że w ogóle jakieś miał u aniołów. Powiedzmy sobie szczerze. Nie jest tam zbyt lubiany. Z mojego irytującego rozmyślania wyrwał mnie krzyk.
-Aaaa. Moja noga. Powaliło Cię??! - Tak, to był mój kochany brat. Zeszłam szybko na dół obadać sytuację. Zastałam tam krwawiącego Keva i śmiejącego się Kasa.
-Co wy robicie?! - krzyknęłam
-My tylko ćwiczymy walkę - śmiał się jeszcze bardziej. Kev coś mruknął pod nosem, naco Kas się obraził i tak obrażeni niczym dwójka dzieciaków patrzyli na ściany.
-Dobra, oddajcie sobie kredki i kolorowanki, a potem chodźcie na obiad, a Ty Kev najpierw do łazienki po apteczkę marsz. Musimy być silni na nadchodzące. - po czym poszłam do kuchni. Usłyszałam tylko ich wspólne słowa:
-Matko, jaki ona ma temperament - przynajmniej w jednym się dogadali.

Lys:
Czatowałem pod jej domem jak jakiś stalker. Po kilku godzinach wreszcie wyszła i z szoku po tym jak mnie zobaczyła oberwałem w zaparkowanego niedaleko Pickupa (dzięki auto korekto) tak, że włączyłem trzy autoalarmy.
-Znowu? - Spytałem - To już drugi raz
-Wybacz, nie moja wina, że mnie straszysz - odpowiedziała - Co tu robisz, bo nie uwierzę, że akurat przez przypadek przechodziłeś, bo widziałam Cię z okna.
-Tu mnie masz. Chciałem się dowiedzieć co to za inna opcja - zrobiłem najsłodszą minę ever
-Przestań robić jelonka, ok? Neutralność mówi Ci to coś? - powiedziała z uśmiechem
-No jasne. Wybacz. Jest niezbyt "popularna". Nawet w bajkach jest dobro i zło.- powiedziałem w zamyśleniu
-Niestety to nie bajka - zapatrzyła się w dal - A, przypomniało mi się. Zostawiłeś ten notatnik ostatnio u mnie. Nie martw się nie czytałam.
-Nosz... Zawsze go gubię - zaśmiałem się, a ta mi go podała
- "A słońce rozświetla jej twarz jak płomień nadziei na ludzi..." - zacytowała z chytrym uśmieszkiem
-Ej, mówiłaś, że nie czytałaś - lekko mnie zdenerwowała
-Nie rób zfochowanej miny bo nie ładnie Ci z nią - Wytknęła mi język - tylko fragment nic więcej
-Widzę ostro zapracowana - powiedziałem patrząc, że wyszła do mnie w ciuchach jak do klubu
-I po co ta ironia - uśmiechnęła się - i tak już bardziej przygotować się nie mogę. Muszę korzystać życia póki jeszcze je mam - westchnęła
-Nie przesadzasz troszkę? Wygramy - uśmiechnąłem się
-Mam nadzieję, bo jeśli nie... Ludzi czeka zagłada.
_______________________________________________________________________________
Tak napiszę coś, ale jutro po nocce. Mam jakoś wenę. Nie chcę ludzi zasmucać, ale w planach jeszcze jakieś trzy rozdziały i jakiś jeden bonusowy. Chcę to już skończyć, bo naprawdę kończą mi się pomysły. Ale będę pisać nowe opowiadani na wattpadzie. Każde po jakieś 15 ale dłuższych trochę rozdziałów (jakieś 30 tych. Już nie wiem czy cyfry piszę słownie czy nie) Potem ją zabiję buahahaha (po nocce mam głupi humor, nie bierzcie niektórych rzeczy na serio poza wattpadem, bo naprawdę tam zaczynam) Na wattpadzie planuję głównie fanfiction (standard) i może jakieś własne. Do przeczytanie. Opierniczajcie mnie w komentarzu jakie to za krótkie. Zbyt wolno dzisiaj piszę. Za zaczęłam o 7:10 koniec o 7:48. Nie skomentuję nawet siebie....

środa, 9 września 2015

Rozdział XXXVI " A wrogów jeszcze bliżej..."

June:
Wróciłam do domu. Padał deszcz i szło na burzę. Jak bardzo pasujące do scenerii nadchodzących wydarzeń. W połowie drogi spotkałam Lysa.
-Nie powinnaś wracać sama - powiedział spokojnie, z troską. Było widać, że też się czymś martwił.
-Nawzajem. Wyglądasz na zmartwionego - odpowiedziałam słabym głosem. To już nie było na moje siły. To wszystko...
-Mam pewne... kłopoty. Powoli muszę lecieć... Sprawy rodzinne - ostatnie słowa powiedział szybko, a ja nagle dostałam przypływ mocy. No tak. Koniec tych nieszczęsnych dni. Każdy ma moc przed wojną. W przypływie jej niechcący rzuciłam Lysandrem o słup drogowy.
-Przepraszam, nie chciałam - zaczęłam tłumaczyć, po czym dotarło coś do mnie - znaczy... co to było?
-Kim...Ty... jesteś?-spytał słabo, ale się wkopałam - Wyjaśnij mi, proszę
-Wzajemnie. Twoja aura aż lśni - dodałam widząc przebłysk czegoś, ale nazwałam to aurą, aby nikt nie pomyślał, że jestem amatorem.
-Łowcą, a wiedz, że nie chcę Cię zabić. Ja... za bardzo Cię lubię - westchnął z żalem
-Skoro mi powiedziałeś kim jestem to... Jestem dzieckiem przeznaczenia czy coś takiego-westchnęłam i już miałam odejść gdy nagle wstał i złapał mnie za ramię.
-Nawet nie wiesz ile Ciebie szukałem. Musisz iść ze mną. Staniesz po naszej stronie i wygramy wojnę. - był uradowany, a ja nie podzielałam jego radości.
-Ja już wybrałam strony - powiedział powoli i patrzyłam się w dal.
-Chcesz wszystkich zabić? Jesteś zła? - smutny już coś wyciągał z kieszeni, ale ja to wyjęłam prędzej.
-Cokolwiek to jest zostaw to i nie, nie chcę ale i tak poleje się krew. Wybrałam najlepszą opcję - powoli odeszłam.
-Są tylko dwie i jedna jest tylko słuszna - powiedział lekko syczeć
-Nie wiesz wszystkiego - powiedziałam i odeszłam w stronę domu.


Kas:
Nagle dostałem swoją moc, to było jak przebudzenie, ale razem z tym otrzymałem "zaproszenie" do swojego ojca. Chce mnie zwerbować do wojny, ale wiem co wybrała June, skoro opuściła nasz świat. Trzecia opcja, świetna. Szkoda, że tak rzadko użytkowana.
-Kev, musisz zostać w mieście-powiedziałem wychodząc z pokoju June.
-Regenerujesz się?? Super, ale i tak z nią pójdę. - po chwili wytknął mi język.
-Jak dzieciak. Przepraszam Cię bardzo. Jak masz zamiar przeżyć?-warknąłem. Ten się tylko uśmiechnął i machnął ręką, abym poszedł za nim. Poszliśmy na strych. Było strasznie ponuro, nawet jak na mnie. Kev otworzył jakąś skrzynkę z uśmiechem godnym mojego ojca, a delikatnością mojej matki, gdyby nie to, że ich rozdzielono to pomyślałbym, że to mój brat.
-Patrz-Pokazał mi pierścień życzeń, excalibur i zbroję z metalu w wersji jeszcze kieszonkowej której nie da się zniszczyć.
-Chłopie, Ty Króla Artura okradłeś? Przecież Miecz Światła dawno zaginął... A pierścień powinien być zniszczony przez Marlyna, a z kolei zbroja zakopana przez jakiegoś chłopka. - byłem w szoku
-Powiedzmy. Miecz sam przyleciał. - wywróciłem oczami i prychnąłem - mówię serio. Pierścień dostałem od jakiegoś gościa. Chyba druida, a zbroja faktycznie była zakopana, z tym, że w naszym rodzinnym ogródku. Mam szczęście, że wtedy mama kazała mi przekopać rabatki, czy jakieś inne kwiatki inaczej bym tego w życiu nie znalazł.
-Powiedzmy, że Ci wierzę. Kolejny co chcę robić za Iron-mana. Nie patrz na mnie. Macie w miarę dobre kino. Chodź - wziąłem kufer pod pachę i pociągnąłem go za rękę.
-Gdzie - spytał lekko w szoku
-Na trening uśmiechnąłem się.
______________________________________________________________________________
Tak, wiem. Ja wielka, niegodna, leniwa, skleroza. Wina randek (na szczęście już go na oczy nie widzę) i nowego adoratora :P Oraz Wesela. Mój brat ma teraz problem i trzeba było ogarnąć pieniądze na prezent :P Też was kocham? <3:*

środa, 8 lipca 2015

Rozdział XXXV "odnaleźć właściwą drogę jest na ogół łatwo, ale nie bez pomocy"

June:
Nie widziałam jak znaleźć Axę i czy to naprawdę była moja ciocia. Moja moc nadal nie działała i sądząc po siniakach Kasa on też jej nie miał. Powiedziałam chłopakom, że idę się przejść. Nie chcieli mnie puścić, ale w końcu się zgodzili na argument w stylu: wrócę o tej i o tej, będę wśród ludzi. Tak naprawdę poszłam do lasu. Chciałam znaleźć Ratri. Gdy już ją znalazłam gadała z jakąś inną dziewczyną.
-Nie Bonnie. Nie zgadzam się.
-Niedługo nastanie ciemność, a wtedy wszyscy zginiemy - odpowiedziała w zamyśleniu.
-Cześć Ratri. Mogłabyś mi pomóc? - spytałam z niewinnym uśmiechem
-Naucz się pukać, dzwonić... Cokolwiek - warknęła, natomiast jej koleżanka nie zwracała na mnie uwagi - Czego chcesz?
-Znasz Axę? - spytałam wprost
-A no znam. Razem jedliśmy pierwszy raz w życiu żołnierskie udka - powiedziała rozmarzonym tonem. Fuuj
-Nie przyszłam gadać o waszych gustach smakowych tylko muszę wiedzieć gdzie ona jest. - coraz szybciej się irytowałam
-Nie mnie powinnaś pytać, ale wróżek. Je znajdź. Oddawały nam swoją krew w zamian za ochronę. Powinna tam teraz urzędować. Zwłaszcza, że nikt nie ma teraz mocy - westchnęła - Przeniosę Cię, ale wrócić żywa musisz sama.
-Uroczo. No dobrze, na mnie pora.
-Wróżki wołają nas, przenieś tę durną dziewkę w las.
No i jestem. Wokół była łąka z zielono-żółtą trawą pachnacą jak cytryny. Niedaleko było turkusowe jezioro, a w półmroku latały świetliki i motyle. Najpiękniejsze jakie widziałam. Ale były też kruki, które kiedy mnie zobaczyły zaczęły latać obok mnie. Wokół nich leciał też jeden gołąb. Gołąb jak gołąb. Nie miał co robić więc mnie osrał. I tym akcentem urok tego miejsca trafił szlag. No trudno.
-Kim jesteś? - zapytała nieznana mi postać. Wyglądała jak elf z bajek.
-June. Szukam Axę. Znasz ją może? - grunt to szczerość, nie?
-Ja nie znam żadnej Axy Bojowniczki. Daj mi spokój - wyraźnie się stresował
-Nie wspominałam, że jest Bojowniczką. Pomożesz mi odnaleźć ciocię, czy nie?
-To twoja ciocia? - spytał zdziwiony
-Podobno. Proszę. Pomóż mi-kocie oczy ze Shreka oceniam na...
-Dobra, tylko tak nie rób, bo mi się rzygać chce -... 3/10. Poszłam za nim. Stanęliśmy przy wielkim głazie. On wykonał jakieś ruchy rękami i głaz przesunął się. Normalnie Ali baba. Weszliśmy do środka. Pachniało martwym kotem. Gdy weszliśmy dalej okazało się, że to 3 martwe koty i jeleń. Zaczęłam się bać.
-Kto śmie naruszać... June? - popatrzyła się na mnie po czym prawie zmiazdżyła mi żebra w uścisku. - miło Cię widzieć całą i zdrową. Jak Ty wyrosłaś
-Skąd mnie pamiętasz? - wychrypiałam
-O wybacz. Mama za dużo siły. Kiedyś obserwowałam Cię często. Ale jak znam życie, a znam, nie przyszłaś tu aby odbudować stare więzy rodzinne. Ci Cię sprowadza? - wyjątkowo miła osoba. Za miła.
-Zbliża się wojna. Mam stanąć po któreś ze stron. Ja chcę być w dobrej, ale moja miłość jest w złej. Co robić? - Spytałam smutna
-Wybrać trzecią drogę. - odpowiedziała spokojnie. To rodzinne, czy co?
-Nie ma trzeciej drogi - powiedziałam z żalem. Z oka poleciała mi łza, którą ciotka mi...  Zlizała? Oni są ochydni.
-Jest dobro, jest zło, ale jest też neutralność, obojętność, równowaga... Tą drogą idź. Tam nie liczą się więzy krwi, tylko przekonania - po tych słowach rozpaliła w kominku
___________________________
Pozdrowienia ze szpitala w Łęczycy :) Podobno mam leżeć tu do soboty :/ ale internet mam, o tyle dobrze :) Za wszelkie błędy przepraszam, ale piszę z tel, a nie bardzo mogę ruszać lewą ręką. Co najwyżej podnieść. Pa :) Udanych wakacji tak BTW. Szybkość światła, wiem. Pochwalcie się ocenami :P

piątek, 15 maja 2015

Rozdział XXXV "Niektóre rzeczy nadchodzą niespodziewanie i nie wiemy jak się zachować. Każdy boi się konsekwencji swoich czynów"

June:
Gdy wszyscy zasnęli wstałam, ubrałam się i wyszłam na dwór. Musiałam coś sprawdzić, a oni nie mogli przy tym być. Nie bałam się, że tamci mogą mnie dopaść znowu. Oberwali zbyt mocno, a poza tym szłam w przeciwną stronę. Udałam się w stronę dość wysokiej skarpy oddzielającej wodę i ląd. Szłam dość długo, ale wiedziałam, że będzie to ważne dla mojego życia. Ona chciała się spotkać i coś mi wyjaśnić, tylko jeszcze nie byłam pewna co.

Lys:
Kiedy wyszedłem żal mi się zrobiło w sercu. Jak można było zostawić tak niewinną duszę z tym złem wcielonym! Ale niestety na tą chwilę było to zło konieczne. A mogłem go zabić gdy miałem okazję. Nagle zadzwonił mój telefon.
-Musimy porozmawiać.-odezwał się jakże "miły" głos mojego ojca.
-O czym?-zapytałem spokojnie
-Obserwowaliśmy Cię!-powiedział zdenerwowany, no to mam przekichane.-Dlaczego go nie zabiłeś jak miałeś okazję??
-Bo obecnie był najważniejszy człowiek, a nie chęć mordu-odpowiedziałem wywracając oczami
-Obyś nie popełnił tego błędu ponownie-dodał ponuro i się rozłączył.
Obecnie nie obchodziło mnie to co on chciał. Bardziej mnie zastanawiało co June robi z Kastielem (przyp.au do Emi. Nie, to nie to o czym myślisz XD) i jak go poznała.

Kas:
Gdy się obudziłem jej nie było. Gdzie ona znowu polazła. Mam dziwne wrażenie, że ona ma gdzieś swoje zdrowie i nie chodzi mi o nos. Poszedłem obudzić Kevina, ale widok jaki zastałem sprawił, że wybuchłem śmiechem. Dwudziestoparoletni facet, który ssie sobie kciuka XD To był piękny widok. On tylko wymruczał:"Mamo, zjem to później, najpierw muszę psi psi". To już całkowicie padłem. Oj będę mu to wypominać, ale trzeba było go obudzić.
-Kevinku, Kevinku.-powiedziałem spokojnie, a on tylko bardziej ssał kciuka.-DOM SIĘ PALI!-krzyknąłem, a ten tylko oderwał się od łóżka z prędkością Barry'ego Allen'a.
-Powaliło Cię?! Czy Ty wiesz która jest godzina? Trzecia w nocy! Chłopie ogarnij się!-robił mi wyrzuty.
-June zniknęła. I...-spojrzałem na jego dłoń śmiejąc się pod nosem-...wyczyść kciuka-on tylko popatrzył się na mnie jak na wariata, a potem na swoją dłoń i chyba zrozumiał o co chodzi.
-Jeśli komuś powiesz  zabiję Cię.-powiedział lodowatym tonem
-Spokojnie, będę grzeczny jak aniołek-powiedziałem grzecznie, a on mruknął coś w stylu: "powieszę Cię i pokroję". Po piętnastu minutach wyszliśmy z domu i zaczęliśmy poszukiwania.

June:
Po prawie godzinie drogi dotarłam na miejsce. Stała tam. Była piękna. Po chwili wypowiedziała moje imię. Poznałam ten głos. To ona kazała mi uciekać wtedy, w szpitalu.
-Witaj. Już myślałam, że nie przyjdziesz.-rzekła nad wyraz spokojnie
-Wołałaś mnie, a ciekawość zwyciężyła-odpowiedziałam. Miałam tyle pytań, które mnożyły się i pozostawały bez odpowiedzi jak w The Evil Within.
-Nadchodzi wojna-jej ton głosu się nie zmieniał.-musisz wybrać stronę. Dobrą lub złą.
-Co to za pytanie? Oczywiście, że dobrą!-krzyknęłam z uśmiechem
-Trudne pytanie najdroższa. Twój chłopak należy do złej, a twoi przyjaciele do dobrej musisz wybrać.-powiedziała ze smutkiem
-Jak to? On jest przecież dobry! zmienił się.-robiłam jej wyrzuty.
-Ale jego krew się nie zmieniła. Poproś o pomoc ciocię Axę. Kiedyś była dobra, teraz niesie śmierć, ale zabija tylko tych co za bardzo przeszkadzają. Pomoże Ci. Też podejmowała podobny wybór-jej spokój mnie przerażał.
-Ile będzie ofiar?-spytałam już podłamana
-Dużo. Może zginąć tylko jedna strona, pomieszane lub wszyscy. Ale ktoś i tak wygra.-powiedziała, po czym skoczyła do wody. Gdy spadała usłyszałam tylko jedno słowo: "miesiąc".

Kev:
Nigdzie nie mogliśmy jej znaleźć. Wkurzało mnie to. Pierwszy raz żałuję, że Kas nie ma swoich mocy. Wracaliśmy już do domu, ale nagle zobaczyliśmy wracająca June. Myślałem, że ją ukatrupię!
-Gdzieś Ty była?!!-krzyknąłem
-Przewietrzyć się. Chodźmy do domu. Nadciąga sztorm.-nie zrozumiałem znaczenia jej słów. Nie było tu sztormu od bardzo dawna, jeśli w ogóle. Popatrzyłem się tylko na Kasa, a on na mnie. Coś się stało. Jej smutny ton głosu to mówił. Gdy weszliśmy do domu, ona wchodziła po schodach przybita, jakbyśmy jej psa utopili.
-Co się stało?-spytał Kas-I nie mów, że nic bo Ci nie uwierzę.-mówił poddenerwowany. Ona się na nas popatrzyła i szła dalej.
-June, powiedz coś. Cokolwiek-prosiłem ją nie mal błagając.
-Niemożliwy wybór-tylko tyle powiedziała tonem smutnym, a w niektórych momentach wypranym z emocji. Oboje z Kasem baliśmy się co to znaczy.

*********************************************************************************
Wybaczcie za dużo szkoły, a jeszcze Kazali mi wymyślić wzór na potęgowanie do 2 i 3.
do 2 potęgi już mam, ale do 3 gorzej. Ciężko ogarnąć wzór, który nie składa się z x^3=x*x*x, a wiem tylko, że różnica różnicy różnicy (jakkolwiek to strasznie brzmi) wynosi 6. A Emi z kolei nie ma neta do 18. Damy radę...jakoś :) Już nie mówię kiedy, ale pewnie napiszę i ustawię auto-publikacje :)

sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział XXXIV "Gdy jest się powodem nerwów najbliższych, lepiej się już nie odzywać i uciec jak najdalej" cz.2

June:
Obudziłam się w jakiś ciemnym, śmierdzącym pomieszczeniu. Pomieszczenie przypominało melinę wielkości piwnicy. Ale dlaczego nie mogłam się obronić. Co jest nie tak? po chwili ktoś wszedł do pomieszczenia, dwóch mężczyzn. Jeden z nich to pewnie ten który mnie porwał.
-Niezła jest-Stwierdził pierwszy
-Moim zdaniem ma brzydkie, fioletowe włosy i jest dziwna.-dodał swoją opinię drugi, po czy wstrzyknął mi coś
-Miłej zabawy kolego-ostatnie słowa które usłyszałam

Kas (20 minut wcześniej):
Widziałem jak ją porywają. Prawdopodobnie gwałciciel. Szybko zeskoczyłem z dachu, ale moje skrzydła się schowały i nie mogłem już latać. Za to spadałem. No to się zaczęło..(przyp.aut.E:Zapomniał wypić RedBulla? B: Niee głupia kozo po prostu nadszedł TEN DZIEŃ E: O_O chyba mi nie powiesz że okres? B:*facepalm* ). Dobrze, że po drodze zahaczyłem kilka drzew, bo nie wiem jak by się to skończyło. Stwierdziłem wprost, że jeśli jest ich więcej to sam mogę nie dać rady nie w tym stanie. Szybko poszedłem do Keva. On musi mi pomóc. Po drodze zobaczyłem swoje odbicie kałuży. Miałem całkiem normalne, piwne oczy. Ten dzień mógł nadejść jutro. Teraz muszę biegać po mieście z cieknącą krwią. Dobrze, że to nie daleko. Po 5 minutach byłem już na miejscu. Zapukałem i zadzwoniłem dzwonkiem. Nikt nie przychodził, ale słyszałem ze środka jakiś szelest. Na pewno tam był.
-Kev, otwórz. Chodzi o June.-Powiedziałem to najgłośniej jak w tym stanie potrafiłem. Po chwili otworzył mi.
-Mów tak od razu, myślałem, że to ktoś kogo wolałbym nie przyjmować. W sumie... w twoim przypadku też się to zgadza.-zlustrował mnie wzrokiem-A Tobie co?
-Mały wypadek. To naprawdę nie ważne. Pora abyś spłacił dług June.
-Jaki dług?-patrzył na mniej jak na wariata.
-Myślisz, że czemu masz taki spokój? A teraz chodź. Ona jest w niebezpieczeństwie. Wyszliśmy i biegliśmy ile sił miałem ja w nogach.
-A przeciąż ona umie sama się obronić-napomknął Kev
-Już nie-powiedziałem i zobaczyłem w jego oczach przerażenie

Lysander:
Przechodziłem spokojnie mroczną uliczką. Wszystko tu było smutne, a wcześniej padał deszcz. Nawet pogoda ma gdzieś to osiedle. Chciałem już iść do domu, kiedy usłyszałem dziwy dialog.
-Moim zdaniem ma brzydkie, fioletowe włosy i jest dziwna.
Fioletowe włosy? June! Szybko sprawdziłem ile mam strzał. 3 muszą wystarczyć.
Trochę mi zajęło znalezienie wejścia do pomieszczenia w którym się znajdowała. Jakiś facet zaczynał ją rozbierać.zdenerwowałem się i strzeliłem mu w ramię, aż wbił się w ścianę. Za sobą usłyszałem drugiego. Ten z kolei dostał w nogę, po czym od jakiegoś trzeciego oberwał prawym sierpowym.

Kastiel:
Udało wreszcie nam się tam wejść, a Kevin jak na buntowniczego chłopaka przystało uderzył pierwszego z brzegu faceta. Ja już wszedłem i miałem kierować się na kolejnego. Gdy zobaczyłem jego. Łowcę. On mnie też poznał. Widać to było w jego oczach. Już sięgał po strzałę, aby wbić mi serce, gdy Kevin przeleciał obok niego, a ten się zawahał. Jakby nie wiedział w kogo ma celować.
-June!!-Krzyknął Kev
-Zostaw ją!-warknął Hunter
-To moja siostra idioto i jak mam Ci nie przywalić to lepiej idź-Piana już bulgotała na twarzy Keva. Nigdy nie widziałem go w stanie takiego zdenerwowania.
-Czemu kumplujecie się z nim?-kiwnął w moją stronę-Przez niego możecie zginąć.-Powiedział niewiele spokojniej Hunter. Popatrzyliśmy na siebie, a ja tylko pokręciłem głową. Zrozumiał.
-Czasem mam wrażenie, że my od dawna nie żyjemy.-Powiedział spokojnie Kev głaszcząc June policzek
***
Kevin szedł z June niosąc ją na plecach. Była oszołomiona. Widać było że coś jej podali. Zmierzaliśmy do domu Keva. Łowca, którego mieliśmy przyjemność spotkać szedł z nami. Upierał się że idzie. Facet przeszywał mnie wzrokiem.
- Skąd znasz June- przerwał cisze Kev.
-Ee..Wpadliśmy na siebie któregoś dnia i zaczęliśmy rozmawiać- przyznał wytrącony ze swoich rozmyślań Lysander po czym spuścił głowę i zdążyłem zauważyć jak się zarumienił. On się zarumienił! O nie! Spadaj od MOJEJ June! Myślałem intensywnie ale nie dałem poznać, że jestem zdenerwowany. Musze go obserwować.
-Aha.. no spoko..ale czemu masz łuk i strzały, oraz jakim cudem ty się tam znalazłeś?- siwowłosy znowu spojrzał na brata June
- Wracałem z treningów strzeleckich i usłyszałem tych mężczyzn o kim rozmawiają.- wykręcał się. W sumie poniekąd mówił prawdę, ale ja wiedziałem więcej. Musze się mieć na baczności.
W miedzy czasie dotarliśmy do mieszkania Kevina. Chłopak na chwilę uwolnił jedną rękę i rzucił mi klucze od domu. Otworzyłem drzwi po czym wpuściłem tragarza fioletowowłosej przodem. Sam wszedłem za nimi zagradzając tym samym drogę łowcy. Po raz kolejny zmierzyliśmy się nienawistnym spojrzeniem. Wszedł za mną. Ta gra pozorów mnie dobijała ale co miałem zrobić przecież Kev nie wie kim jesteśmy i raczej nie powinien wiedzieć. Siwowłosy też jest tego świadomy. Kev właśnie odkładał półprzytomną dziewczynę na kanapę w salonie. Zajęczała żałośnie. Podszedłem do mebla i usiałem tuż obok obejmując ją ramieniem. Kev i Lysander skrzywili się, ale nic nie powiedzieli. Lysander usiadł na fotelu naprzeciwko, a Kev poszedł po opatrunki i szklankę wody dla June. Nie mieliśmy żadnych środków ocucających, więc trzeba było czekać. Obejrzałem dokładnie dziewczynę ale chyba nic jej nie było.
-Kastiel…- wyszeptała June. Wtulając się w mój tors.
- June, już jesteś bezpieczna – pogłaskałem ją po głowie całując w czoło. Ta się powoli oderwała i półprzytomnym (zaćpanymXD) spojrzeniem na mnie.
-co się stało?- wymamrotała- gdzie są ci ..ci.. -nie mogła się wysłowić, a na jej twarzy pojawił się grymas.
-Wszystko załatwiliśmy, już cię nie skrzywdzą.- odparłem, ale skorzystałem z okazji że nie ma siły i przytuliłem ją ponownie do siebie.
-Dziękuję Kas..- poczułem jak moje endorfiny się uwalniają.. mógłbym tak trwać wiecznie wtulony w nią..tak pięknie pachniała..brzoskwiniami. (p.aut. Nie wiem co Emi ćpała, ale tak wyszło XD)
-Ej gołąbeczki mam opatrunki i wodę, może ogarniecie się trochę?- musiałem przerwać bo z tą wypowiedzią wpadł Kevin do salonu.. – Ty czasem nie potrzebujesz iść do szpitala? – zapytał mnie patrząc na moje rany. Były brzydkie ale nie poważne.
-Nie, wszystko ok.- odparłem i zacząłem ścierać krew i nakładając bandaże i plastry. Spojrzałem kątem oka na nowego towarzysza. Przyglądał się nam z grymasem. Ale gdy tylko spostrzegł że się nie niego patrze spojrzał gdzieś indziej próbując się rozluźnić. Uśmiechnąłem się do siebie.
Kevin podał wodę dziewczynie. Ale przytrzymywał szklankę by jej nie upuściła. Ta powolutku zaczęła pić.
- Masz dziewczyno talent do ładowania się tarapaty- zachichotał Kevin ale zaraz spoważniał.
-uhmm- wymamrotała.
-Chcecie coś pić? – zapytał gospodarz domu.
- Masz coś mocniejszego niż wodę? – Odezwał się Lysander
-No jasne. Mam piwo i whisky, chętnie sam się napije, chcesz Kas?- odparł chłopak
-Nie zadawaj głupich pytań tylko dawaj- odparłem. Musiałem się rozluźnić po stresującym wieczorze. A alkohol świetnie to zapewniał. Skończyłem opatrywać rany i wziąłem od chłopaka szklankę z trunkiem, tak samo Lysander.
- Dawno się nie widzieliśmy Kastiel- odeszła się siwowłosy chłopak. – mam wrażenie że forma ci spadła.- dodał z wrednym uśmieszkiem. Wiedziałem do czego pije.
- To wy się znacie? Ten świat  jest mały.- zapytał bardziej rozluźniony Kevin.
- jesteśmy starymi znajomymi- powiedziałem, zanim tamten cokolwiek zdążył.
- jeśli można to tak nazwać- powiedział z przekąsem Łowca
-uuu czuję napięcie- zachichotał gospodarz domu. Refleks szachisty pomyślałem
-O Lysander .. co ty tutaj robisz? – nagłe spostrzegła już bardziej przytomna June. Wszyscy skierowaliśmy wzrok na nią
- Sprawdzam czy jesteś bezpieczna June. Byłem pierwszym który do ciebie dotarł.-Skrzywiłem się bo widać, że się przechwalał. Chciał zwrócić na siebie jej uwagę i pokazać, że rządzi.- ..ale już muszę iść. Wstał i odłożył na stolik do kawy pustą szklankę. - ..sprawy wzywają.-Tu spojrzał znacząco na mnie. No pięknie ..
Podszedł do June i ucałował ją w policzek,  po czym zmierzał do drzwi wyjściowych.
- Cześć... Do zobaczenia June- rzucił i znikł. Zagotowało się we mnie. Jak on mógł! Spojrzałem na June. Chyba nie kontaktowała sytuacji.
- Jak się czujesz? – zapytałem czule. Spojrzała na mnie i lekko się zarumieniła odwracając natychmiast wzrok. June się rumieni? Od kiedy? To było niesamowite!
- Już lepiej jeszcze trochę kreci mi się w głowie... Musze wracać do akademika. Chciała wstać. Ale ją powstrzymałem .
- Odpocznij jeszcze, potem cię odprowadzę- odparłem
-..ale…- chciała coś powiedzieć ale jej przerwałem –bez dyskusji
- Ogarnę się chociaż trochę w łazience- oznajmiła. Nie ma co twarda jest. Po czym wyszła na piętro. Ja natomiast wymieniłem porozumiewawcze spojrzenia z Kevinem. Zebrałem szklanki by je umyć. Nikomu nie chciało się rozmawiać. Wszyscy byliśmy zmęczeni. Pierwszy raz od dawna czuję zmęczenie.. to dziwne uczucie…

_________________________________________________________________________________
Za ewentualne błędy przepraszamy, ale starałam się je zniwelować :)